Jest wieczór 27 stycznia 1967 r. Na kompleksie startowym nr 34 na Cape Kennedy (tak wówczas zwał się Przylądek Canaveral) trwa test odliczania do startu i początkowych trzech godzin lotu pierwszego załogowego statku Apollo (CSM-012). Choć rzeczywisty start ma być przeprowadzony dopiero za kilka tygodni, to w kabinie statku umieszczonego na szczycie rakiety nośnej Saturn-IB znajduje się cała załoga. Jej dowódcą jest weteran wśród astronautów NASA, 41-letni Virgil I. Grissom. Ma za sobą lot balistyczny w Mercury-4 (1961 r.) i pierwszy załogowy lot w programie Gemini (Gemini-3, 1965 r.). Pilotem jest 37-letni Edward H. White II, opromieniony sławą pierwszego Amerykanina, który wyszedł ze statku kosmicznego (Gemini-4, 1965 r.). Pilotem lądownika księżycowego – tylko nominalnym, gdyż pierwszy LM znajduje się jeszcze na etapie wstępnego montażu – jest 32-letni Roger B. Chaffee, dla którego lot w Apollo-1 ma być debiutem. Test od początku nie idzie dobrze; zaraz po wejściu do kabiny astronauci zwracają uwagę na odrażający zapach, który późnej się ulatnia. Jednak mimo że po raz pierwszy kabina jest napełniona czystym tlenem zamiast powietrza, nikt nie przywiązuje do tego wagi. Zresztą wydaje się to nieistotne wobec lawiny usterek, które pojawiają się w przebiegu testu. Choć są one stosunkowo drobne, to ich ilość frustruje nie tylko kontrolerów lotu (chcą oni nawet przerwania i odłożenia testu), lecz i załogę. Wobec ciągłych problemów z komunikacją dowódca mówi zjadliwie: Jak my możemy wybierać się na Księżyc, jeśli nie możemy porozumieć się między dwoma sąsiednimi stanowiskami?
Jednak, choć ślamazarnie, test pomału dobiega końca. Zegar odliczania pokazuje T-10 minut; jeszcze trochę i wszyscy udadzą się do domu na weekend. W tym momencie, o 23:30:55 UTC, doszło do zwarcia w wiązce kabli w lewej części kabiny, przed krzesłem Grissoma. Powstały łuk elektryczny spowodował w atmosferze czystego tlenu pod ciśnieniem 1151 hPa gwałtowny pożar, o którym zameldował Chaffee o 23:31:03 słowami: Ogień, czuję dym. Zgodnie z instrukcją siedzący w środkowym krześle White rozpoczął procedurę otwierania włazu i jednocześnie potwierdził niebezpieczeństwo: Pożar w kabinie! Ostatnie słowa Chaffee'ego, wypowiedziane o 23:31:17, brzmiały: Wydostańcie nas stąd! Chwilę później kabina statku pękła pod ciśnieniem gazów z pożaru, które wydostały się na zewnątrz i spowodowały zatrucie u dwóch z 27 śpieszących na ratunek techników. O 23:36 właz kabiny został otwarty, lecz wewnątrz zastano jedynie zgliszcza – jak wykazały późniejsze analizy, temperatura w niektórych miejscach osiągnęła 760°C. Astronauci zmarli w wyniku zatrucia tlenkiem węgla i innymi toksycznymi gazami, które powstały w wyniku pożaru. Odnieśli też poparzenia – skafander Grissoma był osmalony w 70%, White’a w 20, a Chaffee’go w 15. Jaka była przyczyna pożaru?
Apollo to pierwszy statek kosmiczny budowany przez firmę North American. Opóźnienia były duże; wyznaczony w 1961 r. przez prezydenta Kennedy’ego na koniec dekady termin lądowania Amerykanów na Księżycu mógł być zagrożony. Olbrzymia była też ilość zmian konstrukcyjnych – tylko w 1966 r. wniesiono ich około 5300, z czego 758 nie zdążono jeszcze zaimplementować, a ostania dokumentacja techniczna pochodziła z sierpnia 1966 r. W kabinie krzyżowały się liczne wiązki przewodów elektrycznych, przeciekał system chłodzenia, opary palnego etylenoglikolu ulatniały się do tlenowej atmosfery. Warunki do wybuchu pożaru były więcej niż dostateczne. Instrukcji na jego wypadek nie zdążono napisać. Czy gdyby w NASA wiedziano, że 23 marca 1961 r. w Gwiezdnym Miasteczku zmarł w wyniku poparzeń odniesionych podczas pożaru w komorze ciśnieniowej, wypełnionej czystym tlenem, najmłodszy spośród radzieckich kandydatów na kosmonautów – Walentin Bondarienko, uratowałoby to załogę Apolla-1? Wydaje się to wątpliwe; parcie na sukces było zbyt duże.
W chwili pożaru Apolla-1 Rosjanie dostali od losu szansę nadrobienia swoich opóźnień w wyścigu księżycowym. Oni również przygotowywali się do pierwszego lotu załogowego nowego statku – Sojuza. Pomimo zakończonych niepowodzeniem lotów dwóch pierwszych Sojuzów w trybie automatycznym (pod koniec 1966 r.) postanowiono wykonać kolejne loty z udziałem kosmonautów. Plan lotu zakładał najpierw start aktywnego Sojuza 1, a następnie, po jednej dobie, pasywnego Sojuza 2. Po kolejnych 24 godzinach statki miały się połączyć, a dwóch kosmonautów miało przejść z Sojuza 2 do Sojuza 1. Następnie statki miały się rozłączyć i w odstępie doby powrócić na Ziemię. Załogi sformowano w składzie: Sojuz 1 – Władimir Komarow (40 lat, poprzednio Woschod-1, 1964 r.), Sojuz 2 – Walerij Bykowskij (33 lata, Wostok-5, 1963 r.), Jewgienij Chrunow (34 lata) i Aleksiej Jelisiejew (33 lata). Sojuz 1 (7K-OK. №3) został wystrzelony z wyrzutni 1/PU-5 na Bajkonurze o świcie 23 kwietnia 1967 r.
Kłopoty z nim zaczęły się zaraz po oddzieleniu się od trzeciego stopnia rakiety. Lewy panel baterii słonecznych zakleszczył się i Komarow nie zdołał go otworzyć. Podstawowy problem stanowiła dostępność jedynie połowy zakładanej energii elektrycznej, jednak w reżimie oszczędności można by wykonać podstawowe zadania lotu. To, że pod panelem znajdowały się anteny rezerwowego systemu telemetrii i łączności na falach krótkich, też nie było problemem – podstawowe funkcjonowały bez zarzutu. Najgorsze było to, że zapotniał czujnik 45K należący do sytemu orientacji, przez co statek nie mógł się usytuować w sposób dający jedynemu otwartemu panelowi możliwość podładowywania baterii akumulatorów w wystarczającym stopniu – na statku rozpoczął się „głód energetyczny”. Komarow kilkakrotnie próbował ręcznie zorientować statek, jednak z powodu jego nieplanowanej asymetrii okazało się to niemożliwe. W tej sytuacji start drugiego Sojuza został odwołany, a Komarowowi polecono wykonać powrót na siedemnastym okrążeniu. W żądanej chwili jednak nie zadziałał system orientacji jonowej i silnik hamujący nie został uruchomiony.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu