Po rozpoczęciu produkcji odpala się wybrane losowo rakiety z pierwszych partii, by upewnić się, czy są właściwie wykonane, a potem są testowane wybrane pociski, które były długo składowane lub poddane modernizacji. Oznacza to, że przed przyjęciem na uzbrojenie odpala się zwykle kilkadziesiąt rakiet, a później łączna liczba próbnych startów nadal się stopniowo zwiększa (np. program prób radzieckiej rakiety międzykontynentalnej UR-100 w latach 1965–1974 objął 160 odpaleń). W tym świetle pojedyncze północnokoreańskie starty mają przede wszystkim znaczenie propagandowe, a ewentualnie produkowane seryjnie pociski są pod względem niezawodności absolutnie nieprzewidywalne. Drugą specyficzną cechą północnokoreańskich testów jest wybór trajektorii lotu. Poza nielicznymi wyjątkami, są one ustalane w taki sposób, żeby nie wywoływać nadmiernie gwałtownych reakcji sąsiadów KRLD, nad których terytorium przelatywałyby testowane rakiety. W przypadku zasięgu do 1000 km możliwe jest wybranie trajektorii lotu w taki sposób, aby nie naruszać przestrzeni powietrznej innych państw. W przypadku pocisków o większym zasięgu jest zwykle praktykowany wybór bardzo stromej trajektorii z apogeum wielokrotnie wyższym, niż osiągane przy locie na maksymalną odległość. Nie jest to idealny substytut, ale umożliwia oszacowanie realnych możliwości układu napędowego, a punkt upadku głowicy może znajdować się relatywnie blisko miejsca startu.
Sąsiedzi KRLD uważnie obserwują takie testy, a komunikaty na temat ich przebiegu wydają zwykle władze Republiki Korei, Japonii i Stanów Zjednoczonych. Oczywiście, te komunikaty są zawsze uzupełnione o protesty, zarzuty, związane z naruszaniem rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych itp. Można domniemywać, że zawarte w takich komunikatach informacje są w miarę wiarygodne, choć na pewno nie zawierają wszystkich danych, jakie zgromadziły służby specjalne tych krajów (dotyczy to np. celności głowic testowanych rakiet).
Niezależnie od powyższych zastrzeżeń, każdy kolejny test potwierdza rosnące możliwości północnokoreańskiego przemysłu rakietowego. Można założyć, że nie wszystkie typy testowanych pocisków trafiają do produkcji seryjnej, a potem do jednostek liniowych. Jest co najmniej bardzo prawdopodobne, że niektóre z nich są konstrukcjami doświadczalnymi lub przejściowymi, wykorzystywanymi w procesie rozwoju pocisków, bardziej odpowiadających potrzebom Koreańskiej Armii Ludowej. Tym można tłumaczyć testy pocisków kolejnych „generacji”, różniących się tylko nieznacznie od poprzednich. Nawet megalomania przywódców KRLD i przemożny aspekt propagandowy programu rakietowego nie oznaczają, że decyzje o przystąpieniu do produkcji pocisku tego czy innego typu są podejmowane bez analizy wpływu nowego uzbrojenia na potencjał militarny (lub przetargowy w ewentualnych rozmowach międzynarodowych).
Warto w tym miejscu zastanowić się nad tym, jakie są cele północnokoreańskiego programu rakietowego. Po pierwsze: wojna koreańska, która rozpoczęła się w 1950 r., formalnie dotąd się nie zakończyła (uzgodniono jedynie przerwanie ognia), a więc nie można wykluczyć wznowienia działań wojennych. Pozornie ewentualność ataku na Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną ze strony Republiki Korei (i Stanów Zjednoczonych) wydaje się zupełnie nieprawdopodobna, ale historia zna przypadki tzw. wojen prewencyjnych, w których jedna ze stron podejmowała działania zbrojne, by uprzedzić nieuchronny (lub wyimaginowany) atak strony przeciwnej. W takim przypadku pociski balistyczne miałyby w pierwszej kolejności kompensować słabość północnokoreańskiego lotnictwa i stanowić główny środek oddziaływania na cele w głębi terytorium przeciwnika. W przypadku agresywnych planów władz w Pjongjangu pociski byłyby kluczem do militarnego sukcesu. Po drugie – program rakietowy od początku był traktowany jako karta przetargowa w rozmowach międzynarodowych. Od kilkudziesięciu lat KRLD zabiega bowiem dyskretnie o gospodarczą pomoc zagraniczną i „w zamian” oferuje rezygnację z części swoich zbrojeń. Działania te mają charakter cykliczny: po osiągnięciu kolejnego porozumienia władze w Pjongjangu przez jakiś czas starają się dotrzymywać jego litery, a gdy uzgodniona pomoc się wyczerpuje, wracają do zbrojeń. I tak „da capo al fine”. Testy rakietowe są świetnym „towarem” w takich rozmowach. Ich wstrzymanie można monitorować zza granicy (to odpowiada sąsiadom), a równocześnie nie wyklucza to kontynuacji prac rozwojowych, przygotowania dalszych prób i organizacji produkcji (to odpowiada Kimom).
Rola pocisków balistycznych w polityce KRLD gwałtownie wzrosła w ostatnim dziesięcioleciu wskutek nałożenia się dwóch czynników o charakterze technicznym. Północnokoreańskie pociski osiągały coraz większy zasięg, umożliwiający najpierw dosięgnięcie celów na terytorium Japonii, potem na wyspach Pacyfiku, na których znajdują się amerykańskie bazy wojskowe, a wreszcie terytorium Stanów Zjednoczonych. KRLD dysponuje od niedawna ładunkami nuklearnymi, z których część jest zapewne na tyle nowoczesna, by umieścić je w głowicach rakiet. Stany Zjednoczone nie mogą ignorować tych faktów i znaczna część ich kosztownego programu antyrakietowego jest skutkiem tego nowego zagrożenia. Samo dysponowanie bronią jądrową daje Pjongjangowi swego rodzaju immunitet – nie musi już się obawiać ataku. Natomiast połączenie broni jądrowej z międzykontynentalnymi nosicielami stwarza nowe możliwości polityczne – ten malutki kraj może próbować wywierać presję na supermocarstwo! Taki stan rzeczy uwidocznił się w 2019 r., kiedy prezydent Donald Trump najpierw zgodził się spotkanie z Kim Dzong Unem, co mogło uchodzić za uznanie go za równorzędnego partnera, a potem został przez niego ośmieszony podczas tegoż spotkania. Efekt propagandowy był ewidentny, a to tylko umocniło przywódcę KRLD w przekonaniu, że wybrana droga jest słuszna. Oznacza to, że w najbliższej przyszłości należy oczekiwać kolejnych prób rakietowych, a być może także prób jądrowych.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu