Sam Składkowski pomimo faktu, że nie należał do najbliższych współpracowników Piłsudskiego, pozostawał w ciągłym kontakcie z elitą obozu piłsudczykowskiego. Nie podejmował jednak decyzji o charakterze politycznym, będąc raczej sprawnym administratorem i energicznym wykonawcą decyzji sanacyjnego kierownictwa. W trakcie urlopów premiera Bartla i Świtalskiego pełnił jednak obowiązki szefa rządu.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że Składkowski idealnie nadawał się na ofiarę tego rodzaju działań. Jako premier (od połowy maja 1936 r.) był skrupulatnym wykonawcą poleceń Śmigłego i Mościckiego. Cat-Mackiewicz zauważył złośliwie, że osobiste ambicje kierował na podniesienie higieny społeczeństwa – do legendy przeszły malowane na biało płoty i przydomowe ubikacje, do dzisiaj nazywane „sławojkami”. Zapominano jednak, że w ostatnich latach wolnej Polski premier był prawdziwym postrachem wszelkich samorządów, osobiście dokonując kontroli i natychmiast wyciągając konsekwencje. Czasami jednak mania porządkowania przybierała u Sławoja humorystyczne kształty.
Wczesnym rankiem – opisywał wizytę generała w Truskawcu Stanisław Boguski – około godziny szóstej, dziadka mego, Rajmunda Jarosza [właściciela uzdrowiska – S.K.] obudziły donośne głosy, dochodzące z tyłu willi przy ulicy Mickiewicza. Dziadek, zaniepokojony nagłym hałasem, wyjrzał przez okno sypialni i z ogromnym zdziwieniem zobaczył potężną postać generała w koszuli, wydającego tubalnym głosem rozkazy ogrodnikowi
pracującemu u dziadka.
Okazało się, że generał, widać nie mogąc spać, wybrał się na spacer ulicami miasta, a że był znany z tego, że miał „bzika” na punkcie schludnego wyglądu wsi i miast, więc nie omieszkał rzucić krytycznym okiem na ulicę Mickiewicza. Myszkując po zaułkach i podwórkach, natrafił na studnię z pompą na tyłach domu dziadka. A na to tylko czekał! Nie tracąc czasu, kazał przerażonemu ogrodnikowi założyć długi wąż i pokrzykując, zaczął pompować wodę. Kurtka generalska i rogatywka spoczęły na pobliskim kołku, a strumień zimnej wody wylewał się na ulicę. Po pewnym czasie zadowolony ze swej pracy generał dał ogrodnikowi kilka złotych do łapy, uporządkował umundurowanie i dziarskim krokiem pomaszerował dalej. Gdzieś koło południa generał – minister złożył oficjalną wizytę u dziadka na ratuszu i nic nie wspominając o swoich porannych wyczynach, odjechał służbowym samochodem w stronę Borysławia…
Nawet podczas tragicznego odwrotu we wrześniu 1939 r. premier prowadził sumienne notatki, zapisując wszelkie zauważone niedociągnięcia ze szczególnym uwzględnieniem higieny i porządku. Ale generał był logiczny do bólu: wojna była wojną, to jednak nikogo nie zwalniało od przestrzegania obowiązujących przepisów. Nikt zresztą nie mógł wiedzieć, jak potoczą się wydarzenia, a raz rozprzęgniętą karność
trudno potem przywrócić.
Biografia Felicjana Sławoja Składkowskiego jest zbliżona do wielu innych piłsudczyków. Urodził się w czerwcu 1885 r. w mazowieckim Gąbinie, uczył się w Łowiczu i w Kielcach, po czym rozpoczął studia medyczne w Warszawie. Za udział w demonstracji niepodległościowej na Placu Grzybowskim w listopadzie 1904 r. został aresztowany, a po zwolnieniu relegowano go z uczelni. Studia dokończył w Krakowie, gdzie związał się z PPS. Nie przeszkodziło mu to uzyskać dyplomu oraz specjalizacji – z chirurgii i ginekologii.
Po wybuchu I wojny światowej wstąpił do Legionów Polskich; początkowo pełnił funkcję lekarza 1. pułku. Wówczas to poznał osobiście Józefa Piłsudskiego, który miał się stać największą fascynacją jego życia. Wojnę zakończył podczas kryzysu przysięgowego. Jako obywatel rosyjski został internowany w Beniaminowie – był wówczas już kapitanem i szefem medycznym 5. Pułku Legionów.
Jak przystało na polskiego patriotę, wziął udział w wojnie z bolszewikami. Od stycznia 1921 r. pełnił funkcję inspektora sanitarnego Wojska Polskiego, już w stopniu pułkownika. Generałem mianowano go 1 grudnia 1924 r. Podczas przewrotu majowego opowiedział się za marszałkiem, a jako świetny organizator zaraz po zakończeniu walk został mianowany komisarzem rządu dla Warszawy.
Stał się – pisali Andrzej Chojnowski i Piotr Wróbel – […] wzorem punktualności, doskonale organizującym sobie dzień pracy, a przychodząc jako pierwszy do biura rzucał blady strach na spóźniających się urzędników. Był też wszędobylskim i ruchliwym kontrolerem – bezustannie penetrował bazary, z notesem w ręku śledząc ruchy cen (walkę z postępującą drożyzną traktował jako swe główne zadanie), inspekcjonował (w najbardziej nieoczekiwanych porach) targowe magazyny i zaplecza.
W październiku 1926 r. Piłsudski powołał go w skład swojego rządu. Generał został wezwany do Belwederu, nic nie wiedząc wcześniej o nominacji:
Pan Marszałek podał mi rękę nad stołem, wskazał ręką krzesło i powiedział bez wstępów „No więc, zostaniecie ministrem spraw wewnętrznych, bo Młodzianowski nie chce współpracować z tym…. [w ten sposób Składkowski opuszcza wulgaryzmy Piłsudskiego – S.K.] Sejmem”. Siedziałem cicho czekając, co Komendant powie dalej, gdy jednak milczał, patrząc mi badawczo w oczy, zwróciłem posłusznie uwagę, że z polityką dotychczas się nie stykałem, że są inni koledzy, znający się lepiej. Na to Pan Marszałek, śmiejąc się i, jakby przyznając mi rację, powiedział: „Niepotrzebna tu polityka. Wszyscy krzyczą, że jesteście administrator, więc dlatego będziecie ministrem. Zameldujecie się u pana Bartla. No, do widzenia”. Tu Komendant, jakby znudzony ta rozmową, opuścił głowę i zaczął stawiać pasjansa, nie podając mi ręki na pożegnanie.
Składkowski był przyzwyczajony do wykonywania bez komentarza rozkazów Piłsudskiego. Nie był intelektualistą; uważano go za „wesołego zupaka”. Nie lepsze mniemanie o możliwościach intelektualnych Składkowskiego miał marszałek i nie zamierzał tracić czasu na tłumaczenie mu założeń swojej polityki. Z innymi członkami rządu, szczególnie z konserwatystami, rozmowa wyglądała zapewne zupełnie inaczej.
Składkowski doskonale zdawał sobie z tego spr awę, ale nie miał pretensji do Piłsudskiego. Z wojskową szczerością mawiał, że jest koniem ujeżdżanym przez Marszałka i gdy na jego życzenie ustępował ze stanowiska, to jak dobry ogier, z lekka popierdując odchodził do stajni.