W dniach 8-16 listopada 1942 r. w Afryce Północnej wylądowały wojska alianckie mające zaatakować od zachodu (Maroko Francuskie) i północy (Algieria). Operacja „Torch” (pochodnia) przebiegała dosyć sprawnie, gdyż uderzono na wybrzeża bronione przez Francuzów podlegających rozkazom rządu Vichy, którzy nie byli szczególnie skorzy do walki. Była jednak ona niezwykle ważna, gdyż pozwalała zyskać niezbędne doświadczenie w operacjach inwazyjnych prowadzonych na dużą skalę. Jednym z pierwszych problemów na jaki natrafiono była niezadowalająca współpraca armijnych obserwatorów i artylerzystów na okrętach. Nie do końca sprawdzało się także rozpoznanie lotnicze. Armia lądowa wolała mieć swój ogląd sytuacji i własny system korygowania ogniem. US Army od 1941 r. dysponowała licznymi niewielkimi samolotami rozpoznawczymi Grasshopper. Były to lekkie maszyny, łatwe w produkcji i naprawie w warunkach polowych oraz niewymagające pod względem pilotażu. Początkowo wykorzystywano je do szkolenia pilotów szybowców i jako samoloty łącznikowe. Gdy Amerykanie wylądowali po raz pierwszy w Afryce Północnej „pasikoniki” znakomicie sprawdziły się w rozpoznaniu i do korygowania ognia artyleryjskiego.
Trafiały one na pole walki zazwyczaj w drugim rzucie, gdy ukończone były już lądowiska dla nich (o wymiarach 10 x 100 m). Tymczasem US Army chciała, aby mogły one być używane od razu, równolegle z wysadzonym desantem. Początkowo uznano, że nie ma możliwości, aby lekkie samoloty armijne mogły być wykorzystywane tak jak chciały tego siły lądowe. Ostatecznie cztery „pasikoniki” trafiły na lotniskowiec USS Ranger (CV 4). Startowały one z jego pokładu, aby korygować ogień z okrętów i dział polowych. Marynarka była jednak sceptyczna. Grasshoppery nie miały składanych skrzydeł, i aby je przyjąć na pokład trzeba było wyładować pełnowartościowe samoloty.
Do kolejnej operacji desantowej miało dojść na Sycylii. Ponownie pojawiła się kwestia użycia w niej Grasshopperów, z tym że już na większą skalę. US Navy odmówiła przyjęcia samolotów armii na pokłady lotniskowców. Nie było też możliwości, aby one samodzielnie przeleciały z północnej Afryki na Sycylię, gdyż ich zasięg nie przekraczał 305 km. Postanowiono zatem znaleźć platformę, z której samoloty mogłyby startować. Należy zaznaczyć, że od początku nie przewidywano, aby „pasikoniki” mogły lądować na okrętach. Ich celem były przyczółki na lądzie. Przebudowa dużych statków przewożących desant nie była możliwa. Po pierwsze, takie prace byłyby zbyt kosztowne. Po drugie – zabierałyby zbyt wiele czasu i statek przewożący desant musiałby na kilka tygodni trafić do stoczni.
Rozwiązaniem okazały się masowo produkowane okręty desantowe do przewozu czołgów typu LST(2) (Landing Ship, Tank, Mk 2). Były to spore jednostki o długości 100 m i szerokości 15,2 m oraz wyporności pełnej 2160 ts. Bez większych problemów można było nadbudować z elementów prefabrykowanych niewielki pokład startowy, który w żaden sposób nie utrudniał przewożenia wewnątrz kadłuba czołgów i innych dużych pojazdów. Ograniczono tylko liczbę działek plot., które na standardowych LST(2) stały na śródokręciu. Pokład lotniczy miał długość 67 i szerokość tylko 3 m. Pierwszym okrętem, na którym został on zainstalowany był LST 386.
Z boków pokładu startowego zachowano szerokie na 30 cm krawędzie (ranty) mające zabezpieczyć startujący samolot przed stoczeniem się w bok. Pokład lotniczy był składany i mógł być przeniesiony na dowolny okręt. Czas montażu określono na 36 godzin.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu