Na dzisiejszym Bliskim Wschodzie jest wiele osi napięcia, a jedną z nich są złe relacje pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Islamską Republiką Iranu. Składają się na to zaszłości historyczne i współczesne problemy, w tym odmienne cele strategiczne w regionie. Stosunek irańskich władz do Stanów Zjednoczonych przedstawił najwyższy przywódca Iranu Ali Chamenei, który w 2015 r. stwierdził: Ameryka jest zagrożeniem. Obecnie największym zagrożeniem na świecie jest amerykański reżim, który bez żadnych oporów dokonuje destabilizujących interwencji, jeśli uzna je za konieczne. Stany Zjednoczone uczyniły świat niebezpiecznym miejscem. Według retoryki decydentów w Teheranie za wszelkie problemy w regionie odpowiada „międzynarodowa arogancja”, na czele której stoi Ameryka, gdzie władzę sprawuje „najokrutniejszy z rządów”, jedynie udający wsparcie dla praw człowieka, a w rzeczywistości spiskujący razem z „syjonistycznym reżimem”, Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Waszyngton jest również oskarżany o stworzenie i wspieranie tzw. państwa islamskiego.
Pomimo otwarcie antyamerykańskiej retoryki, Teheran na ogół działa pragmatycznie i wyrażał gotowość rozmów. Kilkukrotnie w ostatnich latach pojawiała się szansa na zbliżenie. Przykładowo, po atakach z 11 września 2001 r., Irańczycy – trzy lata wcześniej rozważający jednostronną inwazję na Afganistan – zaproponowali Amerykanom współpracę przy obalaniu reżimu talibów. Tak się jednak nie stało, na co wpłynęła antyirańska polityka prezydenta George’a W. Busha, a kilka lat później także antyamerykańska prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Dopiero w czasach Baracka Obamy – za pośrednictwem tajnego, omańskiego kanału negocjacyjnego – nawiązano rozmowy, czego efektem było podpisanie porozumienia nuklearnego w 2015 r. Iran ograniczył wówczas najbardziej kontrowersyjne elementy swojego cywilnego programu jądrowego (konsekwentnie zaprzeczając jakoby istniał wojskowy) w zamian za zniesienie sankcji gospodarczych
oraz zapowiedź zdjęcia embarga na import broni konwencjonalnej w ciągu następnych lat. Doszło do ocieplenia relacji dwustronnych, ale również zwiększonej obecności polityczno-militarnej Iranu w regionie, co pozwoliło urzeczywistnić przedstawioną w dalszej części artykułu koncepcję „osi oporu”. W pewnym momencie Irańczycy – między innymi dzięki działalności zabitego w styczniu 2020 r. gen. Ghasema Sulejmaniego – zdobyli niezwykle silne wpływy w Syrii, Iraku, Libanie i Jemenie. Iran nadal prowadził również testy rakiet balistycznych, pozostających podstawowym elementem doktryny odstraszania Republiki Islamskiej. Oba te elementy stanowiły główny powód, dla których Donald Trump od początku deklarował wrogość wobec umowy jądrowej i zapowiadał politykę maksymalnej presji. Pojawił się także kolejny zarzut – umowa nuklearna miała w odczuciu Białego Domu dawać Iranowi krótką drogę do opracowania broni jądrowej.
Administracja Donalda Trumpa zaogniła kryzysy, wycofując się z porozumienia nuklearnego i przywracając sankcje gospodarcze. Waszyngton zaczął również głosić politykę zmiany reżimu i ocieplił relacje z Mudżahedinami Ludowymi – sekciarskim ugrupowaniem terrorystycznym, które walczy przeciwko Republice Islamskiej (grupa ta protestowała w Warszawie podczas bliskowschodniego szczytu w lutym 2019 r.). Prezydent Trump określił władze Iranu mianem „skorumpowanej dyktatury, eksportującej przemoc, rozlew krwi i łzy”. O ile przed ogłoszeniem wznowienia embarga na wiosnę 2018 r. Iran eksportował około 2,5 mln baryłek surowca dziennie, po zapowiedzeniu takiego kroku eksport spadł na koniec tegoż roku do około 1,6 mln baryłek dziennie. Zwiększono także aktywność międzynarodową tak, aby odstraszać państwa gotowe kupować surowiec od Teheranu. Z Iranu wycofały się międzynarodowe koncerny, wcześniej deklarujące gotowość inwestycji w tym kraju. Kolejnym krokiem administracji Trumpa, odsuwającym możliwość osiągnięcia porozumienia i mającego na celu zepchnięcie Iranu do narożnika, było uznanie w kwietniu 2019 r. Korpusu Strażników Rewolucji za organizację terrorystyczną.
Przez długi czas unikano bezpośredniej konfrontacji. Chociaż antyamerykańska retoryka Teheranu nie zmniejszyła się wraz z wyborem Trumpa na prezydenta – w sierpniu 2018 r. irańskie media pokazały test rakiet „ziemia–ziemia”, cel był owinięty amerykańską flagą – to jednocześnie pragmatyczne irańskie władze miały świadomość, że eskalacja napięcia może zakończyć się wojną. Zanim nie poznano politycznego charakteru nowego prezydenta, starano się nie doprowadzać do przekroczenia cienkiej i niewidzialnej linii – ani decydenci cywilni, ani wojskowi tego nie chcą. Gdy więc w styczniu 2016 r. Irańczycy z morskiego oddziału Hazrat-e Amir wzięli do niewoli dwie szybkie łodzie US Navy wraz z marynarzami, zadbano, aby nie eskalować kryzysu. Amerykanów uwolniono po kilkunastu godzinach i oficjalnie przyznano, że powodem wtargnięcia na irańskie wody terytorialne była awaria techniczna. W sierpniu 2016 r. cztery szybkie łodzie Korpusu Strażników Rewolucji przepłynęły w pobliżu amerykańskiego niszczyciela USS Nitze (DDG 94), który przechodził przez wody międzynarodowe. Chociaż incydenty te mogły wyglądać groźnie, to w rzeczywistości stanowiły kolejną odsłonę wojny nerwów.
Sytuacja zmieniła się dopiero w 2019 r., kiedy to Irańczycy postanowili wykonać krok do przodu i zademonstrować zarówno Amerykanom, jak i ich sojusznikom, że dalsza eskalacja presji ma swoją cenę. Polityczno-militarne przesłanie Teheranu było jasne – jeśli Republika Islamska nie będzie bezpieczna, to nikt w regionie także nie będzie. Zajęto kilka zbiornikowców. Doszło także do tajemniczych ataków na inne jednostki pływające. W czerwcu zestrzelono amerykański bezzałogowiec RQ-4A Global Hawk BAMS-D (Broad Area Maritime Surveillance-Demonstrator), a we wrześniu dokonano uderzenia na saudyjską rafinerię koncernu Aramco w Bukajk. Chociaż Iran nie przyznał się oficjalnie do tych działań, dla wszystkich było jasne, że to Teheran za nimi stoi. W ten sposób Iran celowo podniósł poziom napięcia, aby zademonstrować swoją gotowość do walki i pokazać, że w razie wojny ucierpi nie tylko sam, ale również Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Ta psychologiczna rozgrywka, będąca preludium do styczniowego kryzysu, była sukcesem Iranu. Brak reakcji Donalda Trumpa sprawił, że doszło do zwiększenia niepokoju wśród arabskich przywódców monarchii w Zatoce Perskiej, które zaczęły wątpić w amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa. Zjednoczone Emiraty Arabskie wycofały się z Jemenu, a także wysłały swoją delegację do Teheranu, aby ocieplić relacje. Co ważne, ryzyko wojny przeciwko Iranowi drastycznie spadło, a wojowniczy Rijad przegrał. Tamten etap wojny psychologicznej wygrał Iran.
Upraszczając można stwierdzić, że jedną z głównych płaszczyzn wzajemnej wrogości są odmienne wizje geostrategiczne. Stany Zjednoczone chcą utrzymać regionalny „Pax Americana” – nawet jeśli udział amerykański będzie w przyszłości mniejszy, to Waszyngton – chociażby z pomocą siatki państw zaprzyjaźnionych i sojuszników – chce wpływać na sytuację w regionie. Iran z kolei chce zniszczyć ten ład i wprowadzić swoje zasady. Podczas gdy Waszyngton wspiera takie państwa jak Izrael czy Arabia Saudyjska, dla Republiki Islamskiej są to śmiertelni wrogowie.
Geostrategiczna wizja Teheranu, którą Amerykanie starają się zwalczać, opiera się na wspomnianej wcześniej „osi oporu”, na którą – poza Republiką Islamską – składa się Syria, Hamas, Islamski Dżihad, Hezbollah oraz proirańskie ugrupowania zbrojne. W swych kalkulacjach Iran zakłada, że musi mieć możliwe szerokie wpływy w Libanie, Syrii i Iraku, a także – jeśli jest to możliwe – również w Jemenie, bowiem pozwala to stwarzać zagrożenie w rejonie cieśniny Bab al-Mandab oraz trzymać w kleszczach Arabię Saudyjską (Jemenem od południa oraz Irakiem od północy). Kluczowe jest zachowanie wpływów zarówno w Iraku, jak i w Syrii. Bez tego doszłoby bowiem do odcięcia Iranu i Hezbollahu od Libanu, a tym samym od Izraela. To także groźba utraty dostępu do Palestyny, co utrudniłoby współpracę z Hamasem i Islamskim Dżihadem. W 2012 r. takie rozumowanie potwierdził doradca najwyższego przywódcy Ali Akbar Welajati, który stwierdził, że „Syria to złote ogniwo w łańcuchu oporu przeciwko Izraelowi”. Z kolei dowódca Al-Kuds gen. Ghasem Solejmani swego czasu określił Syrię mianem „mostu we froncie oporu” i stwierdził: Każda inteligenta osoba powinna rozumieć, że porażka w wojnie [w Syrii] to porażka każdego z nas. W 2013 r. duchowny Mehdi Taeb stwierdził: Syria to 35. prowincja Iranu – dla nas prowincja strategiczna. Gdybyśmy zostali zaatakowani i wróg zmusił nas do wyboru pomiędzy Syrią a Chuzestanem (prowincja w Iranie przy granicy z Irakiem – przyp. RC), to priorytetem byłoby utrzymanie Syrii. Jeśli utrzymamy Syrię to będziemy mogli odbić Chuzestan, ale jeśli utracimy Syrię, to nie będziemy w stanie utrzymać Teheranu.
Innymi słowy, Iran uznaje, że zapewnienie bezpieczeństwa swojemu terytorium wymaga aktywnej obecności w regionie. Syria jest pierwszą linią obrony i punktem zapewniającym możliwość wyprowadzenia ataku. Generał Jahja Rahim Safawi, swego czasu dowódca Korpusu Strażników Rewolucji, wyjaśnił że: Szalamche (miasto na granicy z Irakiem – przyp. RC) nie jest już naszą linią obrony. Zamiast tego linia ta przebiega teraz na południu Libanu przeciwko Izraelowi. Nasze linie obrony rozpostarte są obecnie na wybrzeżu Morza Śródziemnego na szczycie Izraela. Aby realizować taką strategię należy kontrolować również Irak, bowiem to on łączy Iran z Syrią. Tam jednak obecne są wojska amerykańskie – od lat zwalczane przez Irańczyków.
Elementem irańskiej strategii jest dbanie, aby nie eskalować napięcia powyżej bezpiecznego punktu – Irańczycy mają bowiem świadomość, że bezpośrednie zabicie amerykańskiego żołnierza, choćby poprzez zestrzelenie pilotowanego samolotu, najprawdopodobniej wywołałoby zbrojną reakcję Białego Domu. Podczas gdy działania pośrednie, najlepiej bojówek, pozwalają im demonstrować swój nieprzejednany opór wobec „globalnej arogancji” poniżej progu wojny. Działano tak również w Iraku – chociaż Irańczycy są oskarżani o przyczynienie się do śmierci co najmniej kilkuset amerykańskich żołnierzy, Teheran unikał bezpośredniego zaangażowania swych sił, wysyłając w bój wiernych sobie bojowników.
Aby osiągnąć dwa cele – stworzyć i utrzymać liczne bojówki od Jemenu poprzez Irak i Syrię – a także, aby móc prowadzić działania nieregularne bez angażowania własnych, narodowych sił, Teheran musiał stworzyć rozbudowaną siatkę kontaktów. Było to możliwe dzięki Arabskiej Wiośnie, która wygenerowała chaos, dając Iranowi pole do działania. W odpowiednim momencie decydenci w Teheranie – skupieni wokół najwyższego przywódcy (to on kontroluje politykę bezpieczeństwa, nie prezydent) oraz Korpusu Strażników Rewolucji – zwiększyli operacyjne zaangażowanie sił Al-Kuds, jednostki utworzonej podczas wojny z Irakiem w latach 80., a obecnie odpowiedzialnej za szczególnie istotne, niebezpieczne i jednocześnie tajne operacje poza granicami Iranu (począwszy od zaangażowania w Libanie i Afganistanie w latach 80.).
Al-Kuds (to arabska nazwa Jerozolimy) stanowi element spinający wszystkie grupy będące na usługach Iranu lub przez niego wspierane. Jak twierdzi dziennikarz i korespondent wojen w Iraku i Afganistanie Dexter Filkins, organizacja ta podzielona jest na komórki wyspecjalizowane w: wywiadzie, finansach, polityce, sabotażu i operacjach specjalnych. Członkowie są dobierani w oparciu o osobiste zdolności oraz przywiązanie do doktryny rewolucji islamskiej. Stan etatowy Al-Kuds nie jest publicznie znany. Jej podstaw prawnych doszukiwać się można w 154. artykule Konstytucji Republiki Islamskiej, w której zarezerwowano sobie prawo do „chronienia i wspierania wszelką legalną walką uciskanych przeciwko uciskającym w każdej części świata”. Formacja ta odpowiada nie tylko za wywiadowcze rozpoznanie terenu, ale również współpracuje z szeregiem partnerów w regionie, od licznych bojówek i milicji szyickich w Iraku poprzez samodzielne organizacje, takie jak Hezbollah w Libanie oraz Islamski Dżihad i Hamas w Strefie Gazy. To także zaangażowanie oficerów Al-Kuds w Jemenie, Afganistanie, a w mniejszym stopniu zapewne także w Stanach Zjednoczonych, Indiach, Pakistanie, Ameryce Łacińskiej, nadal w Bośni i Hercegowinie oraz, najprawdopodobniej, w Europie Zachodniej.
Pomoc dla innych organizacji dotyczy szkolenia, finansowania, przekazywania broni i amunicji (broń strzelecka, materiały wybuchowe, bezzałogowe statki powietrzne). To także doradztwo i dowodzenie, szczególnie podczas działań wymierzonych w tzw. państwo islamskie na terytorium Iraku i Syrii. Formacja ta jest podejrzewana o planowanie zamachu na saudyjskiego ambasadora w Waszyngtonie w 2011 r. oraz o przygotowywanie ataków bombowych w Indiach, Azerbejdżanie, Gruzji i Tajlandii, choć władze w Teheranie temu zaprzeczają. Podejrzewa się, że to właśnie z obawy przed działalnością agentów Al-Kuds w 2012 r. Kanada zamknęła irańską placówkę dyplomatyczną na swoim terytorium.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu