Na światło księżyca można było liczyć tylko przez kilka dni w miesiącu, do tego sprzyjało ono coraz skuteczniejszym nocnym myśliwcom. Pogoda była loteryjna a „łatwe” cele nie były zazwyczaj ważne. Trzeba było znaleźć metody, które pomogłyby zwiększyć skuteczność bombardowania. Naukowcy w kraju cały czas pracowali, ale na następne urządzenia wspomagające nawigację trzeba było jeszcze poczekać. W system Gee miała być wyposażona cała formacja, ale czas jego efektywnej służby, przynajmniej nad Niemcami, zbliżał się nieubłaganie do końca. Rozwiązania trzeba było szukać w innym kierunku.
Utworzenie Pathfinder Force płynące z tego korzyściGee w marcu 1942 r. zaburzało w lotnictwie bombowym pewną równowagę – odtąd niektóre załogi miały być lepiej wyposażone, co umożliwiało im osiągnięcie lepszych wyników. To zdecydowanie przemawiało za koncepcją, zgodnie z którą doświadczone lub po prostu zdolniejsze załogi powinny prowadzić i wspomagać liczniejsze grono „średniaków”. Było to rozsądne i wydawałoby się oczywiste podejście. Zaobserwowano, że tak robili, już od samego początku blitzu, Niemcy, którzy dodatkowo wyposażali te załogi w urządzenia wspomagające nawigację; działania tych „przewodników” poprawiały efektywność sił głównych. Z kilku powodów Brytyjczycy mieli do tej koncepcji inne podejście. Przede wszystkim nie posiadali wcześniej żadnego urządzenia wspomagającego nawigację. Ponadto wydaje się, że początkowo byli zniechęceni do takiej idei – w swoim pierwszym „oficjalnym”, odwetowym nalocie powierzchniowym na Mannheim z grudnia 1940 r., postanowili wysłać przodem kilka doświadczonych załóg, które miały wzniecić pożary w centrum miasta i wskazać cel reszcie sił. Warunki pogodowe i widoczność były idealne, ale mimo to nie wszystkim z tych załóg udało się zrzucić ładunki na właściwy obszar, z kolei załogom sił głównych kazano celować w pożary, które wywołali „przewodnicy”, te zaś nie wybuchły we właściwym miejscu i cały nalot był bardzo rozproszony. Wnioski z tego nalotu nie były zachęcające.
Poza tym wcześniej takim rozwiązaniom nie sprzyjała taktyka działań – skoro załogom dawano cztery godziny na przeprowadzenie nalotu, to pożary ulokowane w dobrym miejscu mogły być wygaszone zanim nad celem pojawiłyby się inne załogi, które mogłyby je wykorzystać czy wzmocnić. Do tego, chociaż RAF, jak i wszystkie inne siły powietrzne na całym świecie, były na swój sposób elitarne, szczególnie po Bitwie o Anglię, to wewnątrz własnych szeregów stawiały raczej na egalitaryzm – nie kultywowano systemu asów myśliwskich ani nie miano zaufania do idei „elitarnych dywizjonów”. Byłoby to zamachem na wspólnego ducha i burzyłoby jedność przez tworzenie jednostek „wybrańców”. Mimo tego trendu, od czasu do czasu pojawiały się głosy, że metody taktyczne ulepszy się jedynie poprzez ustanowienie specjalnej grupy lotników, którzy wyspecjalizują się w tym zadaniu – tak na przykład uważał wrześniu 1941 r. lord Cherwell.
Wydawało się to być rozsądnym podejściem, ponieważ było oczywiste, że taki oddział doświadczonych lotników, nawet jeśli zacznie od zera, w końcu siłą rzeczy będzie musiał coś osiągnąć, choćby tylko dlatego, że będzie to robił stale i wiedział przynajmniej co zostało zrobione źle – w takich dywizjonach gromadziłoby się doświadczenie i procentowałby rozwój organiczny. Natomiast wybieranie raz na jakiś czas kilku różnych doświadczonych załóg i wypuszczanie ich w awangardzie było trwonieniem doświadczenia, jakie mogły one zdobyć. Ten nurt opinii zaczął energicznie popierać zastępca dyrektora operacji bombowych w Ministerstwie Lotnictwa, G/Cpt Bufton, który był oficerem o znacznym doświadczeniu operacyjnym i to z tej wojny światowej a nie poprzedniej. Już w marcu 1942 r. zaproponował AM Harrisowi utworzenie sześciu takich dywizjonów specjalnie wyznaczonych do roli „przewodników”. Uważał, że zadanie jest pilne i dlatego należałoby przydzielić do tych jednostek 40 najlepszych załóg z całego Bomber Command, co nie byłoby osłabieniem sił głównych, bo każdy dywizjon oddałby tylko po jednej załodze. G/Cpt Bufton otwarcie krytykował również organizację formacji, która nie sprzyjała rozwijaniu oddolnych inicjatyw ani przekazywaniu ich w odpowiednie miejsce, gdzie mogłyby być one przeanalizowane. Dodał też, że z własnej inicjatywy przeprowadził wśród różnych dowódców i sztabowców sondę i jego pomysł cieszy zdecydowanym poparciem.
AM Harris, tak jak wszyscy jego dowódcy grup, był zdecydowanie przeciwny tej idei – uważał, że utworzenie takiego corps d’elite wpłynie demoralizująco na siły główne i dodał, że jest zadowolony z obecnych wyników. W odpowiedzi G/Cpt Bufton przytoczył wiele słusznych argumentów wskazujących, że wyniki w gruncie rzeczy są rozczarowujące i okazują się być wynikiem braku dobrego „ukierunkowania” w pierwszej fazie nalotów. Dodał, że stały brak sukcesów jest głównym czynnikiem demoralizującym.
Nie wnikając dalej w szczegóły tej dyskusji, należy stwierdzić, że zapewne sam AM Harris, który miał niewątpliwie zaczepny charakter i skłonność do koloryzowania, nie do końca wierzył w słowa, które skierował do G/Cpt Buftona. Świadczą o tym jego różne upomnienia słane dowódcom grup za słabe osiągnięcia ich załóg i zdecydowana postawa w sprawie umieszczenia nieprzychylnie odbieranego wśród załóg lotniczego aparatu fotograficznego w każdym samolocie, po to by zmusić lotników do rzetelnego wypełnienia ich zadania i skończyć raz na zawsze z „dekownikami”. AM Harris posunął się nawet do tego, że planował zmianę zasady naliczania tury bojowej na taką, w której większość lotów operacyjnych musiałaby być zaliczona na podstawie dowodów fotograficznych. Sami dowódcy grup byli świadomi problemów formacji, które nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przez pojawienie się Gee. To wszystko przemawiało za pójściem za radami i koncepcją G/Cpt Buftona. Przeciwnicy takiego rozwiązania z AM Harrisem na czele wyszukiwali wszelkie możliwe powody, by nie doprowadzić do utworzenia nowej formacji „przewodników” – do starych argumentów dodawali nowe: propozycję półśrodka w postaci ustanowienia formalnej funkcji „przewodników nalotów”, nieodpowiedniość różnych maszyn do takiego zadania i w końcu stwierdzenie, że formacja nie będzie najprawdopodobniej skuteczniejsza – czemuż to rzekomy specjalista-przewodnik miałby widzieć w trudnych warunkach
więcej niż ktokolwiek inny?
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu